Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/313

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Książę w żałobie, dwór i przyjaciele włożyli żałobę, połowa Warszawy czarno... Familia się nie porwie, wie czém to pachnie...
Skończył Ocieski, drudzy milczeli.
— Ja mówię, że oni się rozpatrzywszy pogodzą... — dodał Laskowski.
— A sejm? — zapytał Kostrzewa — czy dojdzie?
Wszyscy zamilkli znowu.
— Tego nikt nie wyprorokuje — mruknął po długim przestanku Babiński — lada wywłoka, z pozwoleniem, wlezie na ławę activitatem i izba in passivitate nic już zrobić nie może... póki jegomości nie uproszą, nie rozsiekają, lub jeśli drapnął, nie złapią...
Machnął ręką okrutnie po nad głową, z piersi mu buchnęło westchnienie, które jedną świecę zagasiło, i zamilkł. Wtém się drzwi otworzyły i przez nie ukazała się głowa nieznajomego mężczyzny, w czapeczce małéj na głowie, z twarzą rumianą i oczyma błyszczącemi. Obejrzał on szybko siedzące u stołu towarzystwo, i raźno jakoś wskoczył do izdebki. Był jeszcze dobrych lat i piękny człek co się zowie, z okrągłym już brzuszkiem ubrany wykwintnie, nadewszystko umiejący się obracać zręcznie, gibki, giętki, ruchawy i z pewną gracyą poruszający się — razem oczyma, rękami, nogami i ustami nie próżnując. Znać w nim było człeka i do wypitéj i do wybitéj, ale niepospolitszego kalibru, tylko do lepszego należącego towarzystwa.