Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/301

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Tyś nie był stworzony do tego ukropu, w który cię wtrącono — ani ja. Ale ja z wrzątkiem się oswoiłam, żyć z nim mogłam — a ty biedaku?
— Ja także nie skarżę się — szepnął Aloizy.
— A tak! skarżyć się nie trzeba, bo na skargi odpowiadają szyderstwem, cierpieć i śmiać się. Wszystko to śmieszne...
Zamilkła — a potém dodała:
— Wy może wrócicie do Drezna — pokłoń się staremu miastu naszemu, którego ja nie zobaczę... przyjdzie mi spocząć jeszcze ofiarą na obcéj ziemi, na któréj nie ma spokoju... To kraj wrzawy i zajadłych walk...
A! jak mi cię żal.
Łzy potoczyły się z oczu, podparła się na dłoni, zadumała znowu. W tém zasłonę uchylając weszła Mniszchowa po cichu. Matka poczuła ją raczéj, niż posłyszała, zwróciła głowę — patrzała na dzieci stojące przed sobą, i strumienie łez nie ocierane toczyły się jéj po twarzy. Widząc, że córka tamuje z trudnością płacz... obróciła się do niéj.
— Mnie płakać wolno — rzekła — bo żałuję was, co jeszcze dużo cierpieć macie — a wam się płakać nie godzi, że ja odchodzę, jam żyła i przeżyła samą siebie. Po co żyć? Wszystko znane powtarza się do koła, ludzie nudzą, świat męczy, ciało dolega — pragnienia ustają... wyczerpane wszystko do dna. Gdyby mi dawano życie napowrót z warun-