Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/285

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

oczy zwrócili... Ta Marya, tak jest dziwna... Ja jéj już mówiłam razy kilka, że... że się kompromituje. Odpowiedziała mi śmiejąc się, że jéj to wszystko jedno... Ale Sołłohub biedny jest zazdrosny... i mogą mieć przykrość.
Mówiła to tak spokojnie, jakby ją osobiście wcale ta sprawa nie obchodziła... Dumont nie mogła wyjść z podziwienia.
— Sołłohub zaślepiony — szepnęła.
— Tak, bo ją także bardzo kocha — wrzuciła cześnikowa — a ja kocham ją także... Ma w sobie coś tak miłego...
— Rywalka! — dodała dziwnie gwałtownie Francuzka. Cześnikowa podniosła oczy...
— A! nigdym rywalką jéj nie była — dokończyła — serca pana cześnika nie miałam... i nie roszczę praw do niego... Ze spuszczonemi oczyma Brühlowa wzięła ze stołu robotę, rozciągnęła ją na kolanach, wpatrzyła się w nią i szycie swe ukazując Francuzce, zapytała:
— Powiedzże mi, moja Dumont, czy dno czarne czy migdałowe będzie lepsze? Nie mogę się sama zdecydować. Sołłohubowa jest za czarném. Ma wiele smaku... Mnie się ono wydaje za ostre... Ja lubię ciche barwy...
— A ja krzyczące! — ofuknęła trochę gniewna Dumont, spotykając tę niezrozumiałą dla siebie obojętność u cześnikowéj. Cela sera fade, nie cierpię bezbarwnych rzeczy... Taką byłam całe życie.