Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/284

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Francuzka zaczęła się śmiać po cihu, coraz głośniéj potém, mocniéj coraz, i nie mogąc niby utrzymać się od śmiechu, pochyliła się aż na kanapę. Uścisnęła potém wychowankę.
— O! moja ty droga, czysta i święta istoto! — zawołała — ty z siebie sądzisz o wszystkich... Nie chcę cię wyprowadzać z błędu... Miłość rzadko umie mieszkać w obłokach, poić się promieniami, karmić rosą i być czystym duchem... To nad ludzkie siły... Każda się zaczyna od najczystszych żądań... a kończy na najzuchwalszych... Ale, niech będzie jak chce, byleś ty była spokojna...
— Ja wcale o męża nie jestem zazdrosną — dodała cześnikowa.
— Lecz gdyby, gdyby okazał się winnym...?
— Żalby mi go było bardzo, lecz... wina jego... nie spadałaby przecie na mnie...
— A! zapewne! przeciwnie — żywo wtrąciła Francuzka — mogłaby cię rozwiązać i uczynić swobodną.
— Mnie? — dodała zdumiona Marya, z prostotą dziecięcia. — Moja przysięga i przyrzeczenie zawszeby mnie wiązały.
— Względem wiarołomcy?
— Tak sądzę — mówiła spokojnie Brühlowa — byłożby lepiéj go naśladować?
Francuzka zamilkła, tym razem poważniejąc...
— Ale, mój Boże! — szepnęła smutnie Brühlowa — jak oni są nieostrożni, kiedy już na siebie