Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/273

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nie mogła tego pojąć... Jednego razu wreszcie, gdy sam na sam były z sobą, ośmieliła się napomknąć po cichu cześnikowéj, iż cieszy się tém mocno, że to dziecinne przywiązanie wygasło...
Marya podniosła ku niéj oczy łzawe, i rzuciła się na szyję...
— Moja kochana Dumont, mylisz się — rzekła do ucha się pochylając — ja go kocham tak jak niegdyś, moje uczucie dla niego nie wygasło i nigdy zgasnąć nie może, ale mnie wiąże przysięga... ja nie należę do siebie... On to dobrze rozumie, iż pogardziłabym nim, gdyby się zbliżyć ośmielił...
Wystarcza mi to, że go widzę...
Dumont tym heroizmem i energią młodéj pani, okazała się tak zdumiona, że w początku słowa nie umiała powiedzieć. Popatrzała na młodą zrezygnowaną męczennicę, dobrowolną i wielką dla niéj litość uczuła...
W owych czasach tak surowe pojęcie obowiązków żony, było zupełnie wyjątkowém, przynajmniéj w tych sferach, w których państwo cześnikowstwo się obracali.
— Admiruję — odpowiedziała powoli Francuzka — admiruję cię doprawdy, ale... mam być szczerą?
— A! moja Dumont... ciebie mam jedną — rzekła ręce składając Marya.
— No, to powiem wszystko, nie będę nic w bawełnę obwijała. Twój mąż, człowiek bardzo szla-