Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/272

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mogła, był dla niéj zbyt dziecinnym, zbyt płochym, zbyt nieznaczącym...
Brühl tak samo nigdy nie potrafił małżonce natchnąć swych gustów i przelać myśli... Nie rozumiała Molièra... i szła czytać Naśladowanie; przy muzyce myślała... o tém tylko, aby jéj swym kaszlem nie przerywać... upodobania męża wydawały się jéj płoche... a zarazem charakter jego i żartobliwość raziła ją chłodem, choć ten był tylko powierzchownym. Los za całą pociechę w tém życiu nudném, jednostajném, zimném jak podbiegunowe miesiące mroku bez słońca, dał jéj, twarz poczciwego Godziemby, który wyzdrowiawszy został przy dworze pana cześnika, a nawet był jego ulubieńcem...
Dumont zastawszy go tutaj, nadzwyczaj była i zdziwiona i przelękła; zdawało się jéj, wedle francuzkich obyczajów, że taki domownik był niebezpiecznym i kompromitującym. Wahała się długo zagadnąć o to swą wychowanicę... Była przekonana że musieli zbliżyć się do siebie, i napełniało ją to obawą, aby zdradzona tajemnica, pokoju domowego nie zakłóciła. Przekonała się wszakże pobywszy tu dłużéj, iż cześnikowa, która z wielką nieśmiałością czasem się odważyła spojrzeć na Godziembę, nie mówiła do niego prawie nigdy, chyba zmuszona, i że pełen poszanowania dworzanin, choćby się był dał posiekać za swą panią, stał od niéj tak daleko, był tak nieśmiałym... jak niegdyś stara Dumont