Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/196

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nien wszystko! Patrzcie go! jakie fonfry! Niech mi za nim jadą i związanego dostawią. Pięćdziesiąt bizunów na kobiercu i na odwach, do ciemnego karceresu, na chleb i wodę, żeby miał czas przyjść do rozumu...
Za służbę mi będzie dziękował!
Oczy wojewody zrobiły się straszne; starosta słuchał, ale dreszcz po nim chodził.
— Za tém pójdzie, że mi tu daléj fornale i hajducy za służbę podziękują! Trzeba dać naukę...
Wtém wojewodzina uchyliła drzwi...
— Słyszałaś asińdźka! zawołał coraz bardziéj się rozogniając Potocki. Słyszałaś co się tu u nas nowego święci? Ten smarkacz, młokos, ten niezdara, któremum nie dał umrzeć z głodu... Godziemba, nie pokłoniwszy się poszedł precz... ledwie raczywszy mi listem za chléb i sól podziękować.
Wojewodzina załamała ręce
— Ale możeż to być?
Spojrzała na starostę, który ruszył ramionami nie mówiąc słowa.
— Słyszałeś asindziéj rozkaz? to zgorszenie, to skandal... Proszę mi zaraz wysłać za nim, i com dysponował, żeby się co do joty spełniło...
Starosta głowę pochylił i wyszedł...
W istocie natychmiast wyprawiono pogoń, ale wysyłając ją, poczciwy marszałek choć surowe wydawał rozkazy, umiał wejrzeniem i ruchami dać poznać kozakom, żeby się zbytecznie nie upędzali