Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/197

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

za zbiegiem. Wybrał wreszcie takich, których znał, że Boga w sercu mieli, i umyślnie się wygadał głośno, co schwytanego czekało.
Po całym dworze rozeszła się wieść dziwna, niezrozumiała o ucieczce, a razem o gniewie okrutnym pana wojewody. Była to gratka niepospolita dla złośliwego Bebusia, który ręce zacierał z radości, myśląc o kobiercu. Obiecywał sobie być świadkiem wykonania wyroku, i latał jak opętany powtarzając, iż Godziembę czeka pięćdziesiąt...
Gdyby śmiał, byłby z tém wpadł i do panien — lecz tu mu wchodzić, inaczéj niż posłanemu, nie było wolno.
Dumont pierwsza dowiedziała się zrana w korytarzu od starszéj ochmistrzyni o ucieczce, i ostrożnie o tém szepnęła pannie Maryi, dodając iż się to stało z jéj rady...
Miała więc czas wojewodzianka wypłakać się w kątku, oczy obmyć i uspokoić się, nim wyszła na pokoje. Ochmistrzyni upewniła madam, a ta pannę, iż choć kazano ścigać Godzimbę, starosta Zawidecki tak to urządził, aby go nie pochwycono.
Przez cały dzień wojewoda chodził zagniewany i łajał kto mu się nawinął... uciekali wszyscy... Co godzina posyłał się dowiadywać czy nie ujęto Godziemby — lecz ani tego dnia, ani następnego, żadnego śladu nawet nie nadybano i trzeba się było z tą myślą pogodzić, że mu to ujdzie bezkarnie.