Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/126

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Główka nie makówka! mruknęła matka, nie mogąc powstrzymać języka.
— Panience nawet nie trzebaby mówić, iż rzeczy niepewne... ciągnęła daléj panna Terlecka — bo to, proszę jaśnie pani, czy na jedną czy na drugą stronę padnie — lepiéj od razu objawić postanowienie... panna Maryanna nie wiedząc, że rzeczy pewne i stateczne, myśleć może tak i owak, a jak się dowie, że to ma być niezawodnie (co przy łasce bożéj niechybnie nastąpi) — zastosuje się do woli rodziców i będzie dobrze.
Stara Terlecka słuchając córki, tylko głową kiwała, dziwiąc się jéj rozumowi, i dłonią się biła po twarzy.
Wojewodzina mocno była zadumana.
— Już to jegomości nie widziałam nigdy tak czegoś pożądającego jak tego małżeństwa — które mu potrzebne być musi — rzekła cicho... a jak oni co postanowią, zawsze na swojém postawią.
— E! odezwała się panna śmiało, całując rękę wojewodziny — co to mówić! jak jaśnie pani nie zechce, to się wszystko w nic obróci. Ale dla czegóż nie chcieć, gdy dzięki Bogu, partya jakiéj tylko można żądać?...
— Pewnie, pewnie — ale to młode i trzpiot... bałamut... tak z Warszawy donoszą... mruknęła jéjmość.
— Bo chcieliby jaśnie państwa zdysgustować, a sami go chwycić... dodała panna Terlecka...