Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/012

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Waszmość jesteś jak ten, bodajże go! zapomniałem, co w procesie Trójcy Świętéj dawał plenipotencyę i adwokata nawet nie bierał.
Rozśmieli się wszyscy, gdy Kostrzewa to rzekł, a pan Laskowski kontynuował:
— Nie jestem ja téż z tych, którzy o Bogu zapominają, mówił, choć pod te czasy siła się ich namnożyło... ale znaki niebieskie Bóg nie kto inny téż pisze... tylko się ich czytać nauczyć potrzeba...
— Tandem, odezwał się Babiński, ad vocem znaków, co nam pan podkomorzy wróży w innych konjunkturach... a zwłaszcza w sprawach Rzeczypospolitéj...? Boć to i na ziemi osobliwe jakieś widzimy symptomata czasów... Więc ku złemu, czy dobremu idzie... tu sęk!
Kostrzewa ramionami ruszył.
— Ciekawość pierwszy stopień do piekła! Zimę zgadywać jeszcze jako tako się udaje, ba i tym co kalendarze piszą, ale w politycznych rzeczach... i djabeł jutra nie zgadnie.
— Ja najgorzéj wróżę, począł rozgadując się Babiński. Od czasu jakeśmy Sasów sobie na kark posadzili, coraz ku ruinie idzie Rzeczpospolita... Na prawdę, rzekłszy, już gdyśmy ich brali, nie było dobrze... a co teraz!
Machnął ręką i umilkł.
Ocieski westchnął i obejrzał się...