Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Starosta Warszawski.djvu/013

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Laskowski rękę za pas włożywszy, choć jeszcze w niebo patrzał... już znać na ziemię myśl sprowadził, bo natychmiast głos zabrał...
— Że źle się dzieje — nie przeczę, rzekł; ażeby temu sami Sasi winni byli, nego. Uderzmy się w piersi... mądréj głowie dość na słowie...
Chrząknął Babiński... Rozmowa tak zagajona nie szła jakoś raźnie... oglądali się wszyscy, bo ulicą ten i ów przechodził, a wolno ciągnąc słyszeć rozmawiających było łatwo. Najwięcéj téż może na zamknięcie ust wpłynęło to, iż nieznajoma figura, która téż przesuwała się tędy ku zamkowi... wstrzymywała się w pochodzie i zdawała przysłuchiwać.
Był to szlachcic ze staroświecka i dziwacznie odziany... w krótkim żupaniku i kontuszu, w długich butach, w czapce z futrem, z ogromną szablą na wyszarzanych przednicznych rapciach wiszącą... z kijem w ręku, obuszkiem zakończonym. Suknie jego z niepośledniego materyału, znać długie lata w kufrach przeleżały, i więcéj od tego snu ucierpiały, niż od używania. On téż sam jakby z puzdra go wyjęto wyglądał — twarz miał żółtą, wywiędłą, zaschłą, pomarszczoną, policzki zapadłe, oczy zblakłe... a mimo zawiędnienia ruchy żywe i niecierpliwe wiele w nim fantazyi i gorącości krwi zdradzały...
Stanąwszy w pewnéj odległości od stoliczka, nie oczyma, ale uszami czegoś zdał się szukać, jakby nie dowidział. Lecz jeśli głosu czekał, zawiódł się, bo i podkomorzy i inni zamilkli, przypatrując mu