Przejdź do zawartości

Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/514

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

łalne postanowienie moje. Był to dzień dla mnie przykry, ale w końcu się to przeżyło jakoś. Dano mi do przeczytania brulion, przekonałem się, iż kapitały przelane zostały na panią Sawicką i uspokoiłem się.
Starościna téż uczyniwszy rozporządzenie, na parę dni odzyskała dawną żywość, a nawet pewien rodzaj wesołości. Lecz jakby ten wysiłek ją kosztował, uczuła się wkrótce osłabioną znowu i senną. Parę tygodni nie wychodziła już ze swojego pokoju, a ja prawie ciągle siedziéć musiałem przy niéj. Gdy się zdrzemnęła na chwilę, otwierając oczy, pierwszém zawsze pytaniem jéj było:
— Jest Włodzio?
Musiałem podawać wodę, usługiwać, bo od kogo innego nie przyjmowała chętnie. Osłabienie powiększało się, posłaliśmy po lekarza pod pozorem, że ogrodnik był chory. Przybył on, posiedział, pulsu nieznacznie popróbował i powiedział pani Sawickiéj:
— Cóż pani chce? Życie się wyczerpało, staruszka gaśnie jak lampa, co się wypaliła. Trzeba być przygotowanym do tego.
Z tém uchodzącém życiem, czasem się ożywiając nieco, krzepiona i podtrzymywana przepisanemi lekarstwami i pokarmami starościna jeszcze cały miesiąc przetrwała wśród nas. Zdawało się nawet pod koniec, że siły wracają. Był to ostatni błysk gasnącego światła.
Jednego wieczora, gdym przyszedł do drzemiącéj, rozbudziła się posłyszawszy mnie, kazała mi usiąść na stołeczku przy sobie, wzięła za rękę i poczęła mówić:
— Już mi czas! — wołają mnie tam! wołają! Bóg niech ci zapłaci za osłodzenie chwil życia ostatnich!
Pocałowała mnie w czoło.
— Byłeś dla mnie dobrém dzieckiem, nagrodzi ci to Opatrzność... a ja cię błogosławię.
Rozpłakała się mocno, weszła na to pani Sawicka.
— Chodź i ty tu, moja Leńciu, chodź, tobie téż się należy moja wdzięczność i błogosławieństwo...
— Poco się mama tak rozrzewnia, to ją osłabia — zawołała zbliżając się Sawicka.
Starościna objęła ją rękoma za szyję, ale jakby wistocie uczucie gwałtowne ją wyczerpało, ręce opadły wkrótce i starościna osunęła się na poręcz krzesła, jakby omdlona. Pobiegłem po wodę, córka zaczęła ocierać skronie, ale biedna staruszka tchnąwszy jeszcze parę razy, skończyła życie.
Rozruch się stał w domu niewypowiedziany, mnie serce się