Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/515

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

ścisnęło okrutnie, jakbym istotnie matkę utracił, wybiegłem łkając jak szalony. To była ostatnia scena tego dziwnego dramatu...
Nie będę opisywał wszystkiego, co potém nastąpiło; odbył się pogrzeb, ja wyjechałem do Rutek. Wynosząc się z Zabłocia ostatniego dnia po pożegnaniu urzędowém, gdym już miał wyruszyć stąd, w ganku spotkałem się z Lorcią. Nie wiem, czy przypadek ją tu sprowadził, czy znalazła się umyślnie, aby podać rękę. Oczy miała zaczerwienione. Zbliżyłem się nie mówiąc słowa, wyciągnęła mi dłoń; spojrzeliśmy tylko na siebie, nie mogłem i ja powiedziéć nic, pocałowałem jéj ręce obie, uciekłem.
Czułem, że mi należało wistocie uchodzić stąd, abym upominając się o rękę Lorci nie miał pozoru, jakobym nagrody żądał.
Nazajutrz z Rutek, gdzie mi tęskno było nie do wytrzymania, zmęczony, chory, zbiedzony, wyjechałem do brata. Gdy mnie przybywającego zobaczyli, prawie się przelękli, tak zmizerniałem. Droga się przyczyniła do tego może, ale-m zachorował obłożnie i dwa miesiące z łóżka-m się nie ruszył.
Miałem mocne postanowienie zapomnienia wszystkiego, a nawet téj biednéj Lorci. Ponieważ termin dzierżawy właśnie na świętego Jana wychodził, uprosiłem brata, aby pojechał ją zdać Baranowiczowi, na którego majątek ten przypadł.
Człowiek ów, choć się przecie o mojéj bezinteresowności mógł przekonać, miał zawsze jeszcze ząb do mnie, a że oprócz tego w interesach był nieznośnym i drobnostkowym, mnóstwo narobił szykan, rachunków, pretensyi i brat, chcąc to raz skończyć, opłacić się musiał grubo. Z téj tedy tak szczęśliwie wziętéj dzierżawy wyszedłem, straciwszy połowę kapitału i kilka lat życia.
Brat powróciwszy z początku mi nic nie powiedział, aby nie martwić, późniéj dopiéro, gdym zupełnie wyzdrowiał, złożył rachunki.
Nie pojechałem nawet na Podlasie już i unikałem wszelkiego wspomnienia o mojéj przygodzie. Po starościnie został mi jako jedyna pamiątka, krzyżyk złoty z błogosławieństwem, który chciała, abym nosił na szyi. Modliłem się co dzień za jéj duszę.
Prawie dwa lata upływało już od śmierci jéj, gdy na nową dzierżawę, którą wziąłem niedawno, przyjechał do mnie Zbąski, ten sam, z którym do Zabłocia pierwszy raz przybyłem. Widok jego takie we mnie wzbudził wspomnienia, że mi odwiedziny prawie przykre były. Zaraz na wstępie w progu, zawołał:
— Wiesz, z czém przybywam! Po długich targach nareszcie mi się udało dostać średnią Moskorzewską, żenię się! Drużbą mi być musisz!