Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/409

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

kał do bramy. Dopominano się, aby mnie wydano, ludzie powiedzieli, żem nie nocował, bo tak już byli nauczeni. Strzęśli tedy pachołkowie dwór cały od strychu do piwnicy, nie mijając najmniejszego kącika, szukając i pod łóżkami, i po szafach, ale naturalnie śladu już winowajcy nie było. Pobrano ludzi do aresztu, pogoni jednak nie porozsyłano, i dali mi swobodnie za granicę pruską się przeprawić. Jam tedy prosto do obozu, wiedząc, że tam jest gienerał Małachowski, pociągnął. Paszport miałem wyrobiony na imię Krzysztofa Sławińskiego, którego nigdy na świecie nie było, i z tém nazwiskiem meldowałem się po drodze, Gozdzkiego do kieszeni schowawszy.
Nie było to bez racyi, gdyż zemsta Bielińskiego i za granicą ścigać mię mogła. Małachowski przyjął mnie dobrze, ale na razie, gdy wyegzaminował, co umiem, i popatrzył mi w oczy, uznał jeszcze potrzebném w pruski egzercyrunek mnie wdrożyć i kazać mi się uczyć mustry, wedle obyczaju, który tu ściśle był przestrzegany. Wziął mnie jednak za swojego adjutanta, a nimbym mu się mógł przydać do czego, używał do kancelaryi. Wojsko pruskie w owym czasie składało się nie z samych Niemców, ale z najrozmaitszego pochodzenia ludzi; byli w nim pochwytani i pozaciągani różnemi sposoby, bo i gwałtem, awanturnicy z całego świata, pod karabin postawieni księża, a między tym tłumem różnojęzycznym, dosyć téż Polaków, którym w domu gnuśny pokój nie smakował.
Człek tedy nie był zbytecznie odosobniony, bo choć wolontery polskie w wojsku pruskiém nie mogły się poszczycić ani imionami sławnemi ani wychowaniem wytworném, byli to ludzie nic nie mający do stracenia, wszakże człowiek choć przez ich usta słyszał miłą mowę swoję i miał się do kogo obrócić.
Byłem naówczas w kwiecie wieku i mogłem się na żołnierza podobać, choćby królowi pruskiemu, który łokciem mierzył swoich gwardzistów i o wzrost dbał więcéj niż o serce. Pan Bóg mi dał i postawę dzielną, i twarz piękną, i ramiona szerokie, i oko wesołe, i usta uśmiechnięte nawet w biedzie, a humor prawdziwie wówczas miałem żołnierski. Nigdym się nie zachmurzył, nie zatrwożył i nie dał wziąć pomieszany, przytomność największą i porywczość téż miałem wielką; ale pobywszy w obozie, który niedaleko był austryackiego feldmarszałka Laudona, trzymany przez Małachowskiego na pasku, żebym jakiego wybryku nie zrobił, nie spróbowawszy jeszcze pałasza i nie powąchawszy prochu, nudziłem się, że mnie w kancelaryi ciągle zamykano.
Dosyć długi czas nie było na to rady. Małachowski mi wciąż odpowiadał: — Przyjdzie i do tego, poczekaj. Czekaj! czekaj! a tu