spotkać na ulicy Bielińskiego, i na jego twarzy zostanie niezmazana pamiątka, że śmiał Gozdzkiego upokorzyć.
Ojciec uszom zrazu wierzyć nie chciał, ale się rozradował i do piersi mnie przycisnął. Tuż przyszła refleksya, co robić, aby uniknąć dalszych takiéj sprawy następności. Kto zna wszechwładztwo wówczas Bielińskiego i moc, jaką prawo dawało marszałkom przy boku króla zostającym, ten tylko pomiarkuje, co nam groziło. Marszałek był pokrzywdzony i mściwy, w ręku miał miecz, którym sobie mógł sprawiedliwość wymierzyć; nie było sposobu uniknienia zemsty jego. Ojciec, choć mu to dogadzało, żem się za jego sprawę, własne nadstawiając życie, ujął tak gorąco, głowę stracił. Posłano po księcia Radziwiłła do porady, gdyż chwili nie tracąc, trzeba było zaraz myśléć o mojém bezpieczeństwie, nimby się Bieliński, ochłonąwszy, wziął do mnie.
O godzinie czwartéj nadjechał koniuszy i zrazu wierzyć mi nie chcąc, gdy z zeznań Sulmierzyckiego przekonał się, że wistocie tak-em się sprawił, powiedział odrazu, że innéj rady niéma, tylko mnie z kraju wyprawić. Lukta była, gdzie i dokąd, ale służył podówczas w wojsku pruskiém gienerał Małachowski, wuj mój przyszły, brat panny Barbary; do tego więc postanowili mnie wysłać. Robiło się to tak, iż konie stały nierozsiodłane, a Sulmierzycki i masztalerz czekali. Siadł wojewoda list pisać do Małachowskiego, ja na dół pobiegłem przeodziać się i chwycić, co naprędce można, zebrało się w domu dwa tysiące czerwonych złotych, i o brzasku dnia konno wybiegłem z Warszawy, niepewien, czy mnie ścigać nie będą, czy gdzie nie złapią... Na wszelki przypadek byliśmy zbrojni dobrze, miałem dwie pary pistoletów, pałasz i nóż turecki za pasem; Sulmierzycki także, i bylibyśmy dziesięciu się napastników nie zlękli.
Dopiéro za miastem, gdy mnie chłodniejsze objęło powietrze i ranek zmęczenie nocne dał uczuć, począłem egzaminować przeszłość i przyszłość moję, z pociechą widząc, żem nic nie uczynił, czegobym z ochotą nie powtórzył znowu. Sumienie miałem spokojne, strach jakoś nigdy nie miał przystępu do serca mojego, przyszłość się śmiała. Król pruski właśnie siedmioletnią zabawiony był wojną, dobrego żołnierza, jak ja; odrzucić nie mógł, a kto wié, jaka tam pod okiem takiego wodza dla mnie otworzyć się mogła karyera. Czułem w sobie i męstwo, i potrzebę zajęcia. Warszawa stęchlizną mi śmierdziała, i choć po-za sobą zostawiłem nie lada węzełek do rozplątania, z dobrym humorem jechałem ku nieznanéj przyszłości. Ojciec mi dał znać potém, że nie daléj jak w pół godziny po moim odjeździe, nasłany na pałac nasz inspektor sądów marszałkowskich, z żołnierzami i pachołkami, zasztu-
Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Nowele, Obrazki i Fantazye.djvu/408
Wygląd
Ta strona została uwierzytelniona.