Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/315

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zaborska rzuciła się do niej z narzekaniem.
— Jak nie wiemy! — ale się wstrzymała z opowiadaniem. — Co tu robić?
— Radźcie, na miłość Bożą! Co robić?
— Nam nie zostało nic — strwożona i zmieszana odparła staruszka — tylko się wynosić! Tu, kto wie teraz, jakie rządy nastaną.
— Księżna! to ona nas wypędzi — wołała Zaborska.
— Gdzie? Jaka księżna? — odparła Szurska. — Jej może dziś nie będzie komu jeść zgotować! Co ona tu znaczy! Przyjdzie „Rybeńko“ i wszystko zagarnie, a nas jak śmieci precz wyniosą.
Poruszyła się starowina. — Ja wolę sama się wynieść! Nie będę czekała!
Z drugiej izby wybiegła Faustyna, z wypalonymi na twarzy rumieńcami.
— Widzicie, matko! Ona mówi to co ja! Na co my czekać będziemy? Idźmy stąd same precz! Ludzie na nas powiedzą, żeśmy dosyć nabrały u księcia, oszkalują nas, wstydem nakarmią. Matko! na miłość Boską — idźmy do miasta, znajdziemy dworek, izbę, szopę.
Zaborska, która miała nadzieję coś utargować jeszcze, a przynajmniej sprzęty ocalić, odwróciła się do córki z tym, co się jej najsilniejszym zdawało, aby odeprzeć jej przynaglanie.
— Chcesz iść stąd, a tego nieszczęśliwego tu w lochu zostawić! — zawołała. — Przecie i o nim pamiętać potrzeba. Jak my tu będziemy, to choć za nim przemówimy i postaramy się.
— Ale oni go muszą wypuścić! przecież Wolskiego panowanie się skończyło! — zawołała Faustysia.
Szurska poruszyła ramionami.
— Myślicie! — odezwała się. — O! ten wąż wśliźnie się wszędzie! Już go nie ma tu, poleciał! Powróci z het-

313