Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Na bialskim zamku.djvu/277

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wiedział, bo Wolski nas pozabija. Sama pójdę. Gdzie go mam szukać? — dodała matka.
Nie dowierzała jej w początku Faustyna i nie śmiała zaufać; lecz przekonała się w końcu, że mówiła szczerze.
— Książę nie długowieczny — wszyscy mówią, że nogi już ma jak martwe, a jak od nóg poczyna choroba, to już człowieka na tamten świat wywlecze. Nie zrażaj go, byle nam co zapisał — pójdziesz sobie, za kogo chcesz. Ja ci gwałtu nie uczynię.
W końcu, prosząc już i całując niemal po rękach córkę, Zaborska wymogła na niej, aby jej dała jakieś wskazówki, gdzie szukać Butryma. Obiecała go przyprowadzić sama.
Faustysi znowu się życie uśmiechnęło.
Pojednała się z matką.
Działo się to właśnie w tej chwili, gdy Wolski czatował na Damazego, śledził go, osaczał i zasadzkę nań zrobił, aby powracającego w lesie ująć lub zabić. Wszelkie więc wskazówki Faustysi i poszukiwania matki, która sama na miasto chodziła szukać Butryma — spełzły na niczym. Nie pokazywał się wcale, a Zaborska korzystając z tego starała się wmówić w córkę, że ją porzucił, że zapomniał o niej, nie mogąc dostąpić i widząc, że starania wszelkie są próżne.
Nie wierzyło temu dziewczę, lecz na nowo smutek i zwątpienie ją ogarnęły. Sama nie wiedziała, co myśleć.
Zaborska jak dawniej od Butrymów obu stała na pilnej straży, tak teraz ich szukała i Boga prosiła, aby wyszukać mogła. Ale dowiedzieć się o nich nie było łatwo.
Jak o powrócenie straty, stara Zaborska, która mimo całej płochości swej bardzo była na swój sposób pobożna, zaofiarowała się na intencję odszukania Butrymów do św. Antoniego Padewskiego w kościele reformatów.

275