Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/104

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

samego złota, portugałów różnych i sztuk ciężkich tyle, żeśmy je ważąc na złotych węgierskich dwa tysiące przeszło naliczyli.
Na owe czasy i człowieka dziw to był wielki, że tyle zebrać mógł nigdy na lichwę nie dając i trzymając je zakopane. Z tych siedemset zaraz zapisałem wikaryuszom P. Maryi na msze święte za duszę nieboszczyka, a resztę na złą godzinę zachowałem w gotowiźnie, abyśmy nie zaznali niedostatku, gdyby nam z litewskich posiadłości nie przyszło, co było powinno.
Gdyby nie to, co się naówczas każdego dnia nasłuchać przyszło, to o Moskwie, to o Tatarach, to o Wołoszy, to o knowaniach Glińskiego i rozterkach na dworze Aleksandrowym, lataby były pewnie z całego mojego żywota najszczęśliwszemi.
Powrócił mi smak do ksiąg, o które teraz dziwnie łatwo być poczynało i stawały się one jeśli nie dla wszystkich to dla wielu dostępne, gdy dawniej mało kto mógł je opłacić.
Część dnia spędzałem nad temi, które z Niemiec i z Wenecyi do nas przywożono, rad sam kupując lub od panów kollegiatów pożyczając, którzy na mnie łaskawi byli, odwiedzali i z rozumnych swych rozmów korzystać mi dopuszczali.
Tego to czasu po raz pierwszy mi się do rąk dostała pieśń jakaś, sądzę hussycka, po polsku złożona, która w kościele wielkie zmiany i oczyszczenie zapowiadała. Nie domyślałem się tego nawet, aby kacerstwo to dotąd u nas przetrwać mogło, bo go ani widać, ni słyszeć o niem nie było. Dowód przecie w pieśni tej miałem, że słowo zuchwałe a gorące nie zostało zagubione i że domagali się kacerze takich odmian, któreby całym Kościołem wstrząsnąć mogły.
Potajemnie się to szerzyło, bo choć u nas inkwizycyi nie było surowej w rzeczach wiary, a wiele mimo uszu puszczano, jako to z Morsztynową, czu-