Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/056

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Plasnął król w ręce.
— Toś mi ząb trzonowy wyrwał! — zawołał.
— Życiem mojem ratując go ważył — rzekłem — nie pomogło nic, winienem.
Spodziewałem się wybuchu wielkiego i gniewu, ale pozostał zadumany smutnie i słowa mi nie powiedział.
Spytał o ludzi, a wozy, potem poziewnął, powtórzył: Lebiedź! — i odszedł.
Tymczasem gdy na mieście ci, do których porządek należał, głowy tracili, na zamku się zabawiano. Król bynajmniej nie zwątpił i drugim wesołością udaną czy prawdziwą otuchy dodawać się starał.
Zygmunt bardzo czynny, widocznie frasobliwym był wielce.
Do wszystkich bied naszych przy złej porze, złej strawie, niesłychanem zbiegowisku, niewygodach, ścisku, rozpuście, wszczęły się choroby szerzyć w wojsku i ludzie mrzeć jak muchy... Zrana nie było obozowiska, z któregoby po kilka trumien naprędce zbitych nie trzeba było wywozić na cmentarz. Później aby popłochu nie czynić, zarządzono tak, aby pocichu i nocą wywożono trupy.
A gdy jedną stroną podwody zachodziły cichaczem po nich, z drugiej w szynkach, których się namnożyło bez miary, pito i tańcowano na zabój.
Żołnierz jutra niepewny, zawsze tak dnia dzisiejszego używa bez miary.
Trzeciego dnia po przyjeździe moim, król i książę Zygmunt i cały dwór szliśmy wszyscy rano na mszę świętą, którą odprawiał mnich świętego Franciszka, staruszek pobożny bardzo.
Cóż się dzieje? Oto czy biedaczysko osłabł, czy taka była wola Boża, aby na przestrogach nie zbywało, w chwili gdy Hostyę pobłogosławioną w górę podnosił, wypadła mu z rąk na ziemię. On też za nią na kolana rzucił się, a w kaplicy popłoch się stał, trwoga nie do opisania. Przypadli z zakrystyi księża