Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wymieniłem mu imion kilka.
— Dziewka się bawi, zalotna jest, lubi, aby około niej skakano; ale to wszystko pozory są, a niewierności niema...
Widząc, że przekonywać trudno, zamilkłem; lecz Olbracht uderzył mnie w bok.
— Kiedyś począł, mów! — krzyknął.
— Powiedziałem wszystko, a jeśli wiary nie dajecie, pocóż wam serce psować.
Nic już nie odpowiadając, król począł się w tym kierunku przez rynek przeciskać, iż łatwom się mógł domyśleć, iż do dworu kochanki zmierza. Tu go się tego dnia pewno nie spodziewano; pomyślałem, iż to może zrządzenie opatrzne, aby się na oczy przekonał, co się podczas działo. Nie wątpiłem, iż tam też ucztowano swobodnie.
Od ulicy okienice były pozamykane, ale przez szpary światło z nich biło. W dziedzińcu zaś, na który jedno okno wielkiej izby wychodziło, okiennicy nie było, a król to wiedzieć musiał. Klucz miał przy sobie. Weszliśmy z nim pocichu. W podwórku śmiechy już i śpiewanie jakieś słychać było.
Olbracht żywo do okna przystąpił i stanął w niem. Ja z po za niego wnętrze też oświecone widzieć mogłem. Na ławie siedział młody Włoch ze dworu Kallimachowego, którego Sarzanem zwano, i trzymał na kolanach piękną Lenę. Ta cytrę miała w ręku, a twarz tak blizko jego ust, jakby pocałunek tylko się co skończył lub miał rozpocząć.
Kilku młodzieży, tyłem do tej pary siedząc przy stoliku i kubkach, kości rzucało.
Jakiś czas stał Olbracht niemy.
— Małoż tego? — spytałem.
Nie odpowiadając mi nic, odwrócił się od okna, ruch uczynił jakby miał wnijść do dworu, cofnął się od progu i powrócił do bramy, którą na ulicę nas wyprowadził.
— Dość mam tego! — rzekł — na zamek.