Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 04.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

mówiłem, lecz musiałem mu nalać i służyć. Siadł na krześle, matka moja opodal miejsce sobie wyszukała.
— Po kimże tu żałoba? — zapytał Olbracht pijąc.
Nie śmiałem odpowiadać, gdy matka moja śmiałym głosem rzekła.
— Po królu.
Na twarzy Olbrachta widać było zdumienie; nie pytając więcej, zamilkł. Wspomnienie to niespodziane ojca na chwilę go uczyniło poważnym, lecz wnet dochodzące z ulicy wołania i krzyki odwróciły jego uwagę. Dopił kubka, obejrzał się, ręką skinął ku wdowie i zawołał ku mnie.
— Chodźmy.
Ja poszedłem matkę pożegnać. Milcząc spuściliśmy się ze wschodów. Król chciał zaraz w ulicę, alem się musiał przekonać, że już tamtych nie było, co nas napastować chcieli.
Olbracht znacznie był ochłódł i o tem tylko myślał, co mu o Wenecyance jego powiedziano.
Gdym otworzył bramę, wiernego Bobrka znaleźliśmy przy niej i cudem bez guza... Król ani nań patrzał.
— Taka tedy sobie ta głupia Włoszka sławę w mieście uczyniła — rzekł do mnie. — Kłamstwo jest, co o niej prawią, bo choć pozory mogą być, ale dziewczyna mi wierna.
Nie mogłem zręczności tej pominąć, nie skorzystawszy z niej, choćby się pogniewał.
— Miłościwy panie, trudno się łudzić, a i nie przystało teraz, abyś tak sromotnie był oszukiwanym... Lena zwodzi, ma i miała kochanków, i z was, któremu winna wszystko, wyśmiewa się z niemi.
Zagniewał się Olbracht mocno.
— Zkądże to wiesz? — krzyknął.
— Całe miasto wie o tem i palcami wytaka tych, co u niej łaski mieli i mają — począłem otwarcie.
— Mów, kto! — przerwał król.