Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/165

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ani myśl — zawołał Olbracht — uczynię ci służbę lekką, nagrodzę sowicie, ale zaufanego mi człowieka i do pióra i z językiem potrzeba. Miałżebyś mnie w takiej właśnie chwili opuścić... ledwie nie powiem zdradzić?!
Gdym się ociągał jeszcze z odpowiedzią, dodał:
— Potem się rozmówimy obszerniej... dziś ci to tylko oznajmuję, że nie puszczę, że gwałtem zatrzymam. Ludzi nie mam... zaufać nikomu nie mogę.
Zmilczałem przyzwalająco.
W tej chwili wsunął się do izby, a raczej wpadł, od progu już żywo coś mówiąc biskup Fryderyk. Przywitał i on mnie ze zwykłą sobie słodyczą ale i z dumą, która go cechowała.
Wszyscy trzej z Kallimachem po cichu się naradzać zaczęli. Chciałem odejść, Olbracht mnie zatrzymał. Któżby uwierzyć mógł, że w takiej chwili, wśród tej żałoby, przy troskach o koronę, szepnął mi, iż chce abym mu do Leny towarzyszył. Spojrzałem nań tak wyraziście i ostro, z takim wyrzutem, iż się zawstydził i w żart to obrócił.
Nazajutrz pobiegłem do matki, która po podróży w łóżku leżała. Musiałem się jej przyznać do tego, że Olbrachtowi oprzeć się nie potrafię przynajmniej dopóty pomagać, dopóki korony nie otrzyma. Żałobą znalazłem okrytą całą kamienicę pod złotym dzwonem. Nie było u nas nikomu wzbronionem po panujących je wdziewać i nosić, owszem wielu z nich tak opłakiwano nietylko kapturami, ale kirem. Izba Nawojowej była nim cała wybitą, ona sama w czerni grubej, podobnież służba, kolebki i uprzęże.
Mnie też kazała natychmiast wdziać kir i nie rzucać go do roku niedzieli sześciu.
Pochwycony tak przez Olbrachta, ledwiem mógł na chwilę zbiedz czasem do matki, tyle do czynienia, pisania i układania było.