Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/164

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Olbracht z zarumienioną swą twarzą, w odzieży zaniedbanej, chodził od jednej gromadki swych gości do drugiej.
Przynoszono mu wieści, wychodziły ztąd rozkazy.
Choć nie umiał nigdy Olbracht bardzo brać do serca żadnej rzeczy, ani długo się nią frasować, postrzegłem z twarzy jego, iż zaniepokojony był.
Zobaczywszy mnie, pośpieszył do progu.
Pytał naprzód o ojca, o to czy nie mówił co o nim, czy rozkazów jakich komu nie wydał. Rozpowiedziałem o podróży, chorobie i zgonie, dodając że Litwa myśli pośpieszać i Aleksandra pochwycić, a z nim się bodaj odłączyć.
Olbracht słysząc to spojrzał na Kallimacha, który rzekł obojętnie.
— Niech probują, sami się potem do unii prosić będą... Dziś temu zapobiedz trudno... Mamy tu co czynić i pilnować się, aby nam prymas i Krakowianie nie wprowadzili Piasta!
Okazałem zdumienie.
— No, tak! — zawołał Olbracht — przypomnieli sobie dawnych panów, ale tych my nie dopuścimy.
— Gdyby w istocie królowa i wasza miłość skarb i zaciągi mając w ręku dozwoliliście na pochwycenie sobie z misy pieczeni, nie warcibyście byli jej spożywać — odezwał się Kallimach.
Gawiedź, której izba była pełna, a przy której mi na pytania odpowiadać nie miłem było, poczęła się rozchodzić.
Wtem zwrócił się do mnie królewicz.
— Ja ciebie potrzebuję — odezwał się — u ojca skończyłeś służbę, u mnie ją teraz począć musisz. Cenię cię dlatego, że milczeć umiesz i tajemnicy dochować. Nie puszczę cię Jaszko... nie puszczę.
— Znajdziesz teraz miłość wasza wielu nademnie lepszych, młodszych i dogodniejszych... chciałbym spocząć.