Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/132

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nieodstępny mały do pasa, na ramiona płaszcz zarzucił szkarłatny, podemną siwy koń... niepiękniebym się ja wydawał!
— Ani wątpić — począłem wesoło — tylko dla Tatarów stroić się tak pożal się Boże. Chłopstwo to brudne, a nie rycerstwo żadne, mybyśmy to plugawstwo wymietli wnet i wysiekli.
Wieczorem Olbracht mnie do siebie wołać kazał.
— Jaszko — rzekł, siedząc na łożu — mnie doprawdy zaczyna się chcieć na Tatarów. Znudziło mnie się siedzieć tu... i Lena i Kinga lepiejby smakowały, wypocząwszy. Mówiłem z Kallimachem, nie jest to mąż rycerskiego rzemiosła, ale rozumny! rozumny! Powiada, że mającemu panować sława rycerska jest potrzebną... Nie zaszkodziłaby i mnie.
— Któż o tem wątpi? — potwierdziłem.
— Nie mam śmiałości do króla — przerwał — tak nas do pokory i posłuszeństwa wdrożył, że człek i pod wąsem jeszcze się go jak młokos boi.
— A królowa? — poddałem.
Nie odpowiedział mi nic długo.
— Mam wielką ochotę — powtórzył.
— Po cóż się ociągać!
Zamyślił się znowu.
— Trochę mi złotowłosej żal będzie — szepnął.
— Mnie się widzi — zamruczałem — że wasza miłość za nią więcej, niż ona za wami zatęskni.
Ruszyłem ramionami.
— Co mi tam — uśmiechnął się pogardliwie — byle gdy przychodzę, uśmiech miała na zawołanie.
— Czasby już, równie jak na wojnę, wybrać się do małżeństwa — dodałem — zdrowiejby z tem było i bezpieczniej.
— Chyba tego nie widzisz — dodał, śmiejąc się — że my do ożenku wszyscy nie stworzeni. Władysławowi czeskiemu dawno czas, ani myśli... Kaźmirz nieboszczyk