Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

abym do niego przyszedł, gdyż stary podróż odbywszy niemocen był.
Wyprosiłem się natychmiast u podkomorzego i pobiegłem. Na dole okiennice dawniej zamykane stały otworem i tu mnie posłaniec wprowadził.
Leżał Sliziak na świeżem sianie i stękając mnie przyjął. Nie śmiałem go o nic pytać, taki strach mnie ogarnął.
Lękałem się o matkę.
Kochałem ją zawsze, teraz może wiedząc że nieszczęśliwą była, więcej niż dawniej. Żalu nie miałem, choć mi zapomnienie przez nią bolesnem było; czułem że przyczyną jego stał się ten człowiek, który wszystko i wszystkich gotów był poświęcić dla siebie.
Sliziak zestarzały, zgrzybiały... ledwie dyszał, patrzył na mnie i ręka, którą podniósł, trzęsła mu się... nie miał siły dobyć głosu.
Przeczuwałem już złą wieść.
Wtem drzwi się otwarły boczne rzucone silnie i w progu stojąca pokazała się matka moja... o Boże! jak strasznie zmieniona, wychudła, zestarzała, z włosami białemi, z twarzą pomarszczoną, wśród której tylko wypłakane oczy jej świeciły.
Miała na sobie dawny strój tercyarki — pokutnicy.
Rozpostarła ręce, wyciągając je naprzeciw mnie i krzyknęła głosem, który przejął mnie do wnętrzności.
— Jaszko!
Znalazłem się naprzód u kolan jej a potem w długim uścisku.
Trzymała mnie tak płacząc przy sobie. Sliziak tymczasem zwlókł się z łoża swego i widząc jak drżała siedzenie jej podsunął, na które padła zachodząc się od łez.
— Możeszże ty mieć serce jeszcze dla wyrodnej matki? — poczęła z bólem! A! ten człowiek, ten czło-