Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/078

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

królewskim służę, osaczano więc pytaniami i narzekaniami zarzucano.
Litwa ta, którą Kaźmirzowi jako ulubienicę ciągle w Polsce wymawiano, że jej zbytnio folgował, sarkała na dawniej ukochanego. W Wilnie chciano koniecznie osobnego mieć pana, swojego Wielkiego księcia, któryby życie z sobą przyniósł do obumarłej stolicy. Narzekano, że król synów mając tylu, którzy dorastali, dawał ich Czechom i Węgrom, a Litwie nie chciał.
Możni się głośno z tem odzywali, iż po Kaźmirzu nie dopuszczą już, aby stolica wielkoksiążęca opróżnioną została.
Ciągle na ustach miano Witoldowe czasy, Witoldowe rządy, Witoldową moc i potęgę. Skarżyli się, że wszystko teraz Polska im pochłonęła.
Mówić nawet z nimi o tem było trudno, potrząsali głowami i słuchać nie chcieli. Smutek i pognębienie widać było na licach.
Przybywszy do Wilna prostośmy zajechali do Gastoldowego dworu pod zamek, bo ten stał pusty, a Sliziak tam był z dawniejszych czasów jak w domu. Jeden tylko burgrabia i kilku stróżów około niego straż mieli: Oprócz nas wielu przejeżdżających z Polski, gdy się gdzie pomieścić nie mieli, wpraszali się gospodą do izb, które stały opuszczone. Prawda, że w nich nawet często ław i stołów brakło, ale dach był nad głową i ognisko, około którego ogrzać się było można.
Jeszczem spraw wszystkich nie pokończył, gdy powracając jednego wieczora do dworu na nocleg, Sliziaka zastałem chodzącego po izbie tak zafrasowanego czegoś, że mnie nawet wchodzącego nie zobaczył.
Zły był i jak niedźwiedź pomrukiwał.
— Co ci to stary? — zapytałem.
— Nic, co ma być — odparł — tylko mi się chce już powracać do Krakowa. Długo my tu siedzieć będziemy.