Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 03.djvu/077

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wilno uśmiechało mi się wspomnieniami, choć zatartemi dzieciństwa mojego. Zaledwie z konia, pobiegłem do Gajdysów.
Dworek stał jakby opustoszały, ledwiem się dostukał; stary, złamany, przygarbiony przyszedł mi drzwi otworzyć, oczyma krwawemi przypatrując się przybyszowi — do niepoznania zmieniony Gajdys.
Mój Boże! on to był. Żonę i córkę stracił, wnuczątko tylko boso biegało za nim. Głos mój posłyszawszy z płaczem rzucił mi się na szyję.
Toż samo, większe może ubóstwo zastałem tu co dawniej, ale dobrowolne.
Stary skąpił dla wnuka.
Boleść, praca, całe życie nieustannych trosk na umyśle tak samo przybiło go jak na ciele. Płakał nieustannie. Opowiadał mi zgon żony, zamężcie córki, jej pożycie, chorobę, śmierć, swoje sieroctwo... skarżył się na tę dolę.
— A! dawnobym ja sobie u Boga uprosił, żeby mnie ztąd wziął, ale dla tego biedactwa żyć muszę. Póki go nie odchowam, nie mogę umrzeć! nie mogę! a żyć tak ciężko! a każdego dnia, gdy się dźwignąć trzeba, tak lata przygniatają!
Sierotkę trzymał, mówiąc to, na kolanach i obejmował ją zmarszczonemi, spracowanemi rękami, na których stawach wiek kościste narości i dziwne powyciskał piętna.
Musiałem i ja mu mówić o sobie. Wykrzykiwał z podziwienia i radości, a gdym gościńce od matki i od siebie oddawał, płakać zaczął i już łez tych zatamować nie mogłem.
Miałem zamiar krótko zabawić w Wilnie, gdyż mi bardzo pilno było z powrotem, ale tu nieznajomy, nie rychłom mógł gdzie było potrzeba trafić i pozałatwiać sprawy moje.
Wiedziano, że z Krakowa przybywam i na dworze