Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

iść i swobodę odzyskać, rażony tak byłem nagłością wypadku, iż o sobie nie myślałem.
Nie miałem też z czem w świat iść, bo w domaborzu zostawiłem moje rupiecie. Dzień się robił, więc spać jużeśmy się nie kładli. Szeliga dwa razy do zamku biegał, nie wpuszczono go, wrócił z niczem i posłańca tylko do kasztelanowej wyprawił.
Z zamku się o niczem dowiedzieć nie było można, oprócz iż sędziego powołano i że sam starosta Piotr tam był.
Cały dzień upłynął tak w milczeniu i nieświadomości. Szeliga, choć znał dobrze pana swojego i wszystkie sprawy jego, przecie żal mu go było. Przywiązał się do gwałtownika, który czasem dla swoich dobre serce miewał, a jak sam broił, tak im wiele też dozwalał.
W ciągu dnia tyleśmy wiedzieli tylko, iż go sądzono; ale sąd nie mógł na takiego człowieka wypaść doraźnie, aby wnet o losie jego wyrokowano. Szeliga powiadał, że go w więzieniu trzymać będą a do króla poszlą.
Z temeśmy się spać pokładli, a że wszyscy zmęczeni byli wielce, schwycił nas sen taki, że już jasny dzień był, gdyśmy się przebudzili.
W progu stał nieznajomy człek.
— Któren tu starszy z Domaborskiego ludzi? — zapytał.
Szeliga się podniósł.
— A co? — rzekł.
Posłaniec, jakby mu słowo, które przyniósł, ciężko było wymówić, kazał czekać na nie, potem głosem cichym:
— Weźmijcie wóz, a zabierzcie sobie ciało — rzekł:
Szeliga słyszał i nierozumiał.
— Jakie? gdzie?
— Pana waszego, boć go przed godziną na zamku ścięto.
Wydało nam się to tak nieprawdopodobnem, żeś