Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/153

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Stąpanie jakieś za parkanem, jakby ludzi gromada nas osaczała.
— Co się wam śni! — rozezmiałem się.
Cisza była w istocie, ale wnet i ja jakiś szelest głuchy posłyszałem.
Szeliga się przeżegnał i z izby wyszedł na palcach.
Ledwie był za drzwiami, gdy z ogromnym łomotem do wielkich wrót się dobijać zaczęto. Ludzie ze snu zbudzeni, porwali się nieprzytomni. Ja chwyciłem za odzież nie mogąc zrozumieć, coby nam w mieście zagrażać mogło i jeszczem się po ciemku odziewał, omackiem, gdy w podwórzu i w izbach sąsiednich powstał krzyk, wrzawa, bieganie takie, iż głowę straciłem.
Przez otwarte drzwi zabłysło mi światło pochodni w wielkiej sieni, spostrzegłem zbrojnych ludzi wpadających do domu, a w chwilę potem skrępowanego kasztelana, którego pochwyciwszy na rękach prawie nieśli, choć się im wściekle broniąc opierał,
Trwało to tak krótko, że gdym dobiegł bliżej ku drzwiom, już tu było ciemno i pusto, przeniosło się wszystko w podwórze z hałasem tym i tumultem, potem za wrota, aż wkrótce we dworze była cisza znowu.
Kilku naszych ranionych stękało w podwórzu, wtem Szeliga wbiegł.
— Kasztelana pochwycili! Zasadzka była na niego. Starosta Szamotulski na zamek go wziął. Trzeba do Ostroroga słać, nie przybędzieli kto w pomoc, po nim już. Życie mu wezmą.
— Ależ bez sądu człowieka nie karzą — odpowiedziałem.
Machnął ręką tylko.
Oprócz Domaborskiego ze dwora nikogo nie zabrano, tak śpiesznie im było głównego mieć sprawcę. Zostaliśmy bezpańscy, nie wiedząc co czynić.
Mnie, choć już teraz nic nie przeszkadzało, precz