Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

my wierzyć nie chcieli, ale Szeliga odział się i na zamek poszedł.
Niestety, prawdą to było. Starosta pochwyciwszy warchoła, przed sąd go postawił, wszystko mając przygotowane do tego, aby mu winy dowiódł. Ci sami żydzi, którzy fałszywe szelągi puszczali, stawali świadczyć kto im je dawał; drudzy co z rozkazu Domaborskiego rozbijali dwory i zakrystye łupili, na oczy mu to zadawali, iż ich słał, że łup na zamek mu odwozili. Wypadł wyrok na śmierć. Ale kasztelan nie wierzył i nie dopuszczał, aby go wykonać miano. W nocy starosta posłał mu księdza. On to jeszcze postrachem tłómaczył sobie, nad ranem jednak gdy kat przyszedł i pieniek suknem okryty ustawiono, a wyrok mu przeczytano, dopiero upadłszy na duchu, spowiadał się ze skruchą.
Starosta mimo zaklęć i prośb jego, aby do króla o potwierdzenie wyroku słał, uczynić tego nie chciał.
— Pokoju w kraju mieć nie będziemy, dopóki takich jak wy żywić zechcemy. Król raz wam przebaczył.
— Krew moja spadnie na was! — wołał kasztelan.
— Pan Bóg osądzi, czym ją przelał niewinnie — odparł starosta.
Co tam zresztą między niemi zaszło w ostatniej godzinie, różnie opowiadano, ale koniec był taki, iż kasztelana ścięto.
Osłupieli wszyscy słysząc o tem. Drudzy po cichu mówili, iż starosta Szamotulski zdawna ząb miał do niego i pomścił się jakiejś osobistej urazy. Inni twierdzili, że się to stało nie bez wiedzy i przyzwolenia królewskiego, aby postrach rzucić na możnych, którzy żadnemu prawu nie chcąc podlegać, za bardzo się rozpasywali i przeciwko panu swemu i przeciwko zakonom.
Maleńkiej szlachcie, której możni byli zawsze solą w oku, podobało się to, że nie poszanowano ani