Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/032

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

patrywać po mieście, można było zmiarkować jaka się gotowała zawzięta walka.
Wszyscy swoi niby, każdy gdzie padł tam siadł, Wielkopolanie obok Krakowian, pomięszani, ale tak się to wszystko dzieliło, koso na się patrzało, jakby do kordów porwać miało.
Słyszałeś za sobą przechodząc:
— Królewska służba! czeladź jego! A to nasi!
Maryanek poszedł do powinowatych swych, którzy z Tęczyńskiemi przybyli. Powitano go kwaśno, prawie mówić z nim nie chcąc.
Zadora znajomych dawnych od Melsztyńskiego zagadnął po swojemu zuchwale:
— A cóżeście to tak się uzbroili, czy ztąd prosto na Prusy myślicie!
Ci mu na to:
— Gołemi rękami nas nie weźmiecie, aniśmy tak bezpieczni, aby się nie mieć w pogotowiu.
— A któż was brać myśli? — odparł Zadora szyderczo. — Mnie się widzi, iż gdybyście się dawali, niktby was nie chciał.
Z wieczora na zamku ks. Lutek i Ostroróg zapowiedzieli królowi, iż nazajutrz przeciwko niemu wystąpią Krakowianie.
— A no, z Bogiem! — rzekł król — posłuchamy.
Do dnia królewscy ludzie rozkaz otrzymali, na wszelki wypadek stać pogotowiu i od zamku nie odbiegać. Inni, pono bez wiadomości Kaźmirza, we wrotach i w podwórcu, u komnat króla, wszędzie podwojone ustawili straże.
Gdy to zobaczyli Tęczyńscy, jeszcze ich gniew większy ogarnął... poczęli się tedy tłoczyć do izby obrad także orężno, jak gdyby się napaści obawiali i bronić do upadłego zamierzali.
W izbie samej gdy wszedł do niej król, jam nie był, bo tam lada kogo nie wpuszczano, a ścisk nastał okrutny, że i ci, co prawo mieli się tam znajdować, nie wszyscy się dostali. Zdala tylko słyszeliśmy