Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/023

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

aby nikt oczów otworzyć nie mógł. Szczęście twoje, żeś mi się zwierzył.
Słuchałem i nie mieściło mi się w głowie, spróbowałem zaprzeczyć. Zadora się pogniewał, i jak był szparki, wprost łajać mnie począł, powtarzając, żem głupi był.
Ale jakżem ja mógł przypuścić, żeby Luchna, ona, te czarne oczy knuły taką zdradę czarną!
Nałajawszy mi, naburzywszy się Zadora poszedł, grożąc mi, że gdybym głupstwo takie na własną zgubę miał uczynić, wyda mnie i ochmistrzowi na wieży bodaj wsadzić poleci, jak pijanego, pókibym się nie wytrzeźwił.
Ze zmytą głową cały wieczór spędziłem na rozmyślaniach, a żem zawsze pobożny był, ofiarowałem się nazajutrz na mszę świętą u ołtarza N. Panny Różańcowej, na intencyę własną o dobrą radę.
Rano tedy, a była już jesień, wyszedłem opończą się otuliwszy. Nie dochodząc do kościoła, patrzę, Luchna moja małemi kroczkami, ze spuszczoną główką idzie zadumana wprost też do św. Trójcy. Za nią nie ciotka, ale stara sługa, którąm znał, i była mi, jak wszyscy w domu przyjazną.
Zbliżyłem się do niej. Cofnęła się naprzód jak przestraszona, postrzegłem oczy zaczerwienione i niby zapłakane, schwyciła mnie za rękę.
— Po mszy świętej — rzekła cicho, głosem zmienionym — w kruchcie stań, bardzo pilno mam wam coś powiedzieć. Sam Bóg was tu sprowadził...
Tknęło mnie bolesne przeczucie... wiedziałem już, iż coś złego nas czekało.
Modliłem się tem goręcej, a Luchna, na którą spoglądałem czasami, zdawała się poruszoną i przejętą.
Ledwie ksiądz nas przeżegnał, a ona się podniosła, czekałem na nią przy święconej wodzie. Dała znak słudze, odeszliśmy trochę na stronę.