Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Ogarniał mię strach, ale oczy czarne Luchny rozpędzały go.
Byliśmy już pod zamkiem, gdy Zadora dodał.
— Trzeba dojść, zkąd baba mogła wiadomość tę dostać, a na wszelki wypadek trzymać się od niej zdaleka. Kto wie, co w tem jest skrytego. Świętochna stara, bardzo siostrzenicę ci raiła... a to niebezpieczna rzecz i nie bez racyi, gdy się baba do kogo wdzięczy. Bogatym nie jesteś, imienia wielkiego nie nosisz... miejże się na baczności, abyś znowu w jakie pęta nie popadł.
Rozumnie mówił Zadora, ale mnie nie przekonał; czarne oczy Luchny tak mi się śmiały, żem dla nich zapomniał wszystkiego... Zmilczałem, postanowiwszy nazajutrz szukać dziewczęcia i widzieć je koniecznie.
— Co mi grozić może? co złego stać się? Przecież w tem niewinnem stworzeniu zdrady się obawiać nie godzi!
Do śmierci człowiek od niewiasty i jej uroku nie jest bezpiecznym; dał im Bóg siłę wielką, aby nas na próbę wystawił i cnoty wypróbował, ale w latach późniejszych, gdy się już przez niejeden ogień przeszło, doświadczenie uczy, a i serce się nie tak łatwo porusza. Pierwsza ona miłość zawsze najstraszniejsza, bo zaślepia i ogłusza, a rozumu pozbawia.
Tak było ze mną. Całą noc prześniłem i przedumałem o Luchnie, a nazajutrz rano byłem już w kościele św. Trójcy, gdziem się ją spotkać spodziewał.
Przybyłem tylko o jedną mszę zawcześnie i dopiero pod koniec jej zobaczyłem Świętochnę, za którą szła śliczna jej siostrzenica. Ciotka mnie wprzódy postrzegła niż ona, i zdało mi się, że po ustach jej przeleciał uśmiech jakby szyderski.
Spojrzała potem i ona na mnie... a tuż klękły słuchać mszy, która właśnie się poczynała. Ja też dla nich pobożny byłem.