Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

że gdy nikt nie przerywał, przesiedzieliśmy z godzinę, urywanemi słowy rozpowiadając sobie rzeczy różne.
Zajęła mnie tak Luchna, żem nawet o tem zapomniał, co mnie przeraziło, — o wydanej tajemnicy mojej niewoli.
Opowiedziało mi dziewczę jakby od niechcenia, w jakim jutro będzie kościele, na której ulicy ją spotkać można, w ostatku nazwało mi dworek, w którym z ciotką mieszkała.
Jak długo tu zabawić miały, nie wiedziała.
Po śpiewie wzięto się do skoków i Luchnę mi zabrano, a ja dopiero ochłonąwszy, gdy godzina powrotu na zamek nadchodziła, z Zadorą i Maryankiem wynieść się ztąd musiałem. Prawie w progu już byłem, gdy mnie Luchny spojrzenie spotkało ostatnie, uśmiech i skinienie głową.
Zdało mi się jakbym słyszał:
— Do zobaczenia!
Zaledwieśmy byli w ulicy, gdy na Zadorę wpadłem, rozpowiadając mu, co mi się zdarzyło i co mi do ucha stara szepnęła. Któż mógł tajemnicę zdradzić, jeźli nie on lub Maryanek. Obawiałem się, aby to nie spadło na mnie. Począłem im gwałtowne czynić wyrzuty.
Zadora stanął zdumiały.
— Człowiecze — zawołał — oszalałeś czy co! Ja! jabym miał przeciw przykazaniu pańskiemu postąpić! Przeżegnaj się! Klnę się na wszystko co jest najświętszem, gęby nie otworzyłem!
— A któż? boć nie ja! o moją skórę chodzi! — krzyknąłem.
— W tem sęk — posępnie rzekł Zadora. — Stara ta podejrzaną mi jest. Nie wiem nawet, jak się ona u Kridlara znalazła, bo to dumna szlachcianka, a bodaj mąż jej Tęczyńskich sługą!
Ostrożnym z nią być potrzeba!
Zadumał się frasobliwie on i ja.