Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 02.djvu/020

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Po nabożeństwie, już sam nie wiem jak ważyłem się we drzwiach je powitać. Świętochna pierwsza się odezwała do mnie.
— Odprowadźże nas do dworku, bośmy same, a w ulicach czem później na dzień, tem tłumniej.
Nie mogła mnie niczem nad to uczynić szczęśliwszym. Szedłem z niemi, na przemiany mówiąc z ciotką, a patrząc na siostrzenicę... Serce mi się w piersiach rozrastało z uciechy wielkiej.
Ale cóż? Droga ta od św. Trójcy do dworku Hermanów wydała mi się tak krótką, że stanąwszy w progu... smutny, żegnać począłem.
— Wstąp spocząć — odezwała się ciotka uprzejmie.
Znaleźliśmy się w izbie. Świętochna poszła zrzucić zwierzchnią suknię, zostałem sam z Luchną. Wczorajsza rozmowa rozpoczęła się z równą żywością, choć co chwila obawiałem się powrotu ciotki. Zabawiła jednak dłużej niż się tego spodziewałem. Powróciwszy usiadła i wybadywać mnie zaczęła o dwór, o życie moje, o króla, królowę i t. p.
Mówiłem bez wielkiego rozmysłu, co na myśl przyszło. Naostatek zabawiwszy dosyć długo, musiałem żegnać rad nie rad.
— Od czasu do czasu — odezwała się stara uprzejmie — możesz nas waćpan odwiedzić... My tu mało znajomych mamy, a moja Luchna się nudzi.
Wyszedłem jak pijany! Co się działo ze mną! co się działo... Radbym był w tej chwili przed całym chwalić się światem szczęściem mojem, a tu właśnie trzeba było zachować tajemnicę... Nie wiem, jak na zamku z twarzy mi nie wyczytali, żem szalał.
Co się ze mną niedoświadczonym działo! powtarzam raz jeszcze, tegom już drugi raz nie doznał w życiu. Obawa jakaś, zgryzota, niepokój razem i pragnienie, żeby to wszystko, co mnie czyniło tak nieszczęśliwym i szczęśliwym razem, nie ustawało, ciągnęło się jak najdłużej, przejmowały mnie całego.
Radbym był zaraz nazajutrz pójść do pani Świę-