Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/155

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żyć, łóżka słać, miodu przynieść i jak tylko nam misę podano, którąśmy w mgnieniu oka sprzątnęli, rozebrał się na siano spać.
Mnie było nie do snu.
— Słuchaj — rzekłem. — Choć to miasteczko i choć się tobie zdaje, że już nie mamy się tu czego obawiać, jabym na noc straż postawił.
Zadora i Maryanek śmiać się ze mnie poczęli. Zawstydziłem się mojego tchórzostwa trochę, ale powiedziałem sobie w duchu, że spać nie będę.
Jeszczem pacierzy wieczornych nie dokończył, gdy moi towarzysze chrapać poczęli. I mnie sen brał, ale ta myśl, że się mogę znowu dostać w ręce Sliziaka, który pewnie mnie żywić nie będzie, trwogą mnie przejmowała. Modliłem się siedząc na posłaniu.
Wśród tej ciszy nocnej, przerywanej tylko pianiem kogutów, najmniejszy szelest słychać było, ale oprócz głosów zwierząt i czasem zrywającego się wiatru, który po rynku się miotał, ucho nic nie pochwyciło.
Liczyłem sobie do dnia godziny, bo wiosenna noc krótka. Nad ranem samemu mi się już poczęło zdawać, żem niepotrzebnie się trwożył, gdy głuchy tentent naprzód, a wnet potem stąpanie około domostwa słyszeć się dało. Okiennice były pozamykane, ale szpary w nich takie, że wyjrzeć mogłem przez jedną. W mroku spostrzegłem koni ze dwadzieścia na targowicy, z których ludzie zsiadali i zdawali się zcicha ku naszej kierować gospodzie. Niewiele myśląc, zbudziłem Zadorę, który miał taki sen szczęśliwy, że się z niego zrywając, ledwie co oczy przetarłszy, był przytomnym.
— Koni i ludzi ze dwudziestu — szepnąłem mu — domostwo osaczają.
Skoczył jak był rozdziany do okna i spojrzał. Wistocie przybyła kupa rozstawiała się cichusieńko pod gospodą.
W mgnieniu oka zbudziliśmy Maryanka i wybiegli do sieni. Tu już ja spełna nie wiem, jak i co się