Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/154

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

się, jakby go oszczepem przebito. Chciał na nas biedz, ale Maryanek mu z pochew jego własny kord wychwycił i z nim stanął naprzeciw.
— Ani mi się rusz, bo łeb rozpłatam! — krzyknął.
Myśmy z Zadorą we drzwiach już byli, widziałem tylko, jak się Zadora za głowę pochwycił oburącz. Wdrapaliśmy się na konie, gdy Maryanek ze zdobytą szablą nadbiegł i na swoją szkapę skoczył. Puściliśmy się kłusem wyciągniętym. Gdym mimowolnie odwrócił głowę, zobaczyłem tylko na progu karczmy ludzi ze Sliziakiem stojących, ale gonić nas nie myśleli. Było nas młodych siedem głów, a ich czterech.
Jak to młodym wesoło zawsze, gdy im cokolwiek los pofolguje, tak i my, ledwie odetchnąwszy z postrachu, aż do wieczora jadąc, ciągleśmy tylko żarty stroili. Ja najmniej, ale Zadora i Maryanek śmiali się, cieszyli, że się im tak udało, obiecywali sobie złote góry, trochę przedrwiwali ze mnie biednego, śpiewali, świstali, hukali, i tak nareszcie już po nocy zajechaliśmy do małej mieściny, której nazwiska nie pamiętam. Stanęliśmy na targowicy pustej, bo już ludzie się po domach pozamykali i mało się nawet gdzie świeciło. Zadora upatrywał tylko, dokądby zajechać. Wtem żyd wyszedł z jednych wrót i począł zapraszać do siebie. Niewiele myśląc więc, zaciągnęliśmy się do niego. Szopa była próżna.
— No, tu już bezpiecznie się wyspać możemy i niczego obawiać nie potrzebujemy — rzekł Zadora — a jutro przy pomocy Bożej w Krakowie będziemy.
Mnie, żem jeszcze niezupełnie ze strachu ochłonął, coś tknęło, że nimeśmy wjechali do gospody, tąż samą drogą, którą myśmy przyjechali, nadbiegł konny jakiś, stanął w rynku i z konia zsiadłszy, rozglądał się. Nikt na to nie zważał.
Zajechawszy do gospody, postawiwszy konie, Zadora poszedł sam za strawą, bo głodny był, a tu, o tej godzinie w gospodzie, oprócz chleba, jaj, piwa i miodu, nie znalazł nic. Kazał więc jajecznicę sma-