Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/141

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dałem i potem starałem się spisywać. Ale po polsku nikt nas wówczas pisać nie uczył, więc gdy przychodziło co się mówiło przenosić na papier, szło i źle i trudno.
Za każdym razem, gdy Sliziak przychodził, dopominałem się o kościół i księdza, nic mi nie odpowiadał.
Tak upłynęła zima, i ku wiośnie się brało, alem ja lik dni i miesięcy zgubił, a widząc, gdym się czasem wyrwał do górnej izby, przez okno drzewa w pączkach i wierzby w kotkach, domyślałem się, że Wielkanoc, to wesołe wiosenne święto się zbliżało.
Jednego dnia, gdym właśnie krzyżem leżał na modlitwie i płakał, otworzyły się drzwi i po wschodkach zobaczyłem wychudłego jak szkielet człowieka, w długiej czarnej sukni. Z czapki i różańca w ręku poznałem w nim duchownego.
Nie był on bardzo stary, alem nigdy w życiu nie widział nikogo, coby jak on miał tylko skórę i kości. Z pod skóry pomarszczonej i obwisłej żyły tylko nabrzmiałe widać i policzyć było można. Tak samo twarz niemal do trupiej głowy była podobna, bo zębów nie miał, usta szeroko zapadłe, a oczy głęboko osadzone.
Uradowałem się wielce zobaczywszy go, jakaś nadzieja mi w serce wstąpiła, lecz gdym oczy podniósł ku niemu, takim mnie przeszył wzrokiem, żem zdrętwiał. Pocałowałem go w rękę, siadł na ławie spokojnie i długo mierzył mnie oczyma.
Zdawało mi się, że go wzruszę i obudzę w nim litość opowiadając mu o sobie.
— Ojcze mój! — zawołałem — zlitujcie się nademną, ratujcie mnie. Niewinnego mnie porwano gwałtem, więżą i karzą bezprawnie!
Nie dał mi mówić więcej, namarszczył brew.
— Cicho! — rzekł — co ty wiesz? ażali ci co cię więżą prawa nie mają? Większe może niż kto inny.