Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/140

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

roby powstał dopiero, obojętnym jakiś był, zastygłym, nie sprzeczał się. Wysłuchał com mówił, głową trząsł, poziewnął kilka razy i wyszedł.
Znowu długi czas go nie było. Obawiałem się już aby nie zmarł, bo możebym wcale nikogo potem nie widział. Z babą stróżką się rozmówić nie było sposobu, nie mówiła nic, a zmuszona krzyczała parę słów i uchodziła.
Tymczasem na mnie i odzież potargana w podróży zaczęła mi się padać i zużywać, bom ją we dnie nosił, a na noc się okrywał. Nikt na to nie zważał, nie pytał nikt.
Nie morzono mnie głodem, prawda, żyć mogłem tem co mi przynoszono, ale to była strawa licha, nędzna, zastygła, a nikt o mnie starania nie miał najmniejszego. Baba, której musiano zakazać rozmawiać ze mnę, obawiała się, patrzyła z ukosa i uciekała; Sliziak gdy przychodził jakby po to tylko, aby się przekonać czy jeszcze zyję.
W tem opuszczeniu i nędzy mojej, zostawiony sam sobie, czytając tylko księgę pobożną a znękanym będąc, całym duchem zwróciłem się ku Bogu, wzywając jego ratunku. Zdawało mi się, że modlitwy niewinnego prześladowanego stworzenia przebiją niebiosy i cud jakiś sprawić muszą. Wymyślałem więc sobie, przypominając com po świecie widział, w podróży z ks. Janem, w Rzymie, nabożeństwa osobliwe, posty i umartwienia.
Zrobiłem sobie krzyżyk z prostego drzewa i powiesiłem nad łóżkiem. Zrana klękałem na modlitwę i znaczną część dnia spędzałem na klęczkach.
Przychodząca baba najczęściej mnie znajdowała albo na ziemi leżącego krzyżem, albo przed krzyżem moim na gorącej modlitwie.
W końcu tak mnie całego objęło to nabożeństwo i w niem taką znajdowałem pociechę, żem prawie nic więcej nie robił, tylko powtarzał pacierze i modlitwy jakie umiałem, a nawet sobie sam nowe ukła-