Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/139

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dawszy mi raz, o co prosiłem, ani się pokazywał więcej. Zjawisko też owo nocne nie powróciło.
Miałem na myśli teraz, gdyby stary przyszedł, odezwać się do niego z tem, że przecie winowajcom nawet Mszy św. słuchać i spowiadać się dozwalają, za cóżbym ja miał tej pociechy być pozbawionym? Obrachowywałem sobie, że do kościoła jadąc, czy idąc, mógłbym sobie może radzić, a księdzu na spowiedzi skarżyć się na ucisk.
Lecz Sliziak się nierychło zjawił. Zdawało się, jakby o mnie zapomnieli wszyscy. Stara nawet, która mi posługiwała, na klucz mnie zaparłszy, szła precz, a jedzenie tylko przynosiła. Nocą zaś w innej izbie się kładła od niejakiego czasu.
Nadeszła zima. Nic się nie zmieniło. Ale jak człowiek do wszystkiego w świecie nawyka, na wszystko powoli obojętnieje, tak i ja w tej niewoli mogę powiedzieć, odtrętwiałem.
Zjawił się w końcu Sliziak o kiju, zgarbiony, jakby z choroby ciężkiej dopiero wstał. Prawie go z radością powitałem, choć nienawidziłem człowieka tego, widząc w nim przyczynę wszelkich nieszczęść moich.
Zaledwie siadł, gdym rozpoczął to, do czego się przygotowywałem, żądając kościoła i księdza.
Było to tak słusznem i naturalnem, iż słowa przeciw nie umiał znaleźć.
Gdym naglił i naciskał, zamruczał:
— Jam tu nie pan, ja robię co mi każą; nie mogę nic.
— Powiedzcież o tem tym co mogą! — zawołałem. — Zabić na ciele może kto się Boga nie boi, ale na duszy zabijać straszniejsza odpowiedzialność jeszcze, za to rozgrzeszenia nie ma.
Stary zbył mnie milczeniem.
Zdaje się, że wysłanym był, aby odemnie rękopism objawień odebrać, alem powiedział wręcz, że nie dam póki innego mieć nie będę.
Sliziak, który jak sam się przyznał, w istocie z cho-