Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Jaszka Orfanem zwanego żywota i spraw pamiętnik 01.djvu/117

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Wdał się mój mieszczanin jako pośrednik, zgodziłem się na to co postanowił, alem wnet zaprzęgać kazał.
Miałem groszy kilka białych, które dałem zadatku. Wóz zaraz wyciągnięto i smarować go wziął się Kulas, a ja pod pozorem, żem nocnem czuwaniem strudzony był, siana sobie nasławszy, rzuciłem się na wóz, opończą nakryłem i... czekałem już co Bóg da.
Kulas mój, wnet parę koni wyprowadził, a mało poczekawszy, ruszyliśmy.
Gdym się znalazł w polu, na gościńcu, sam jeden, na łasce Bożej, nie wiedziałem czy się radować, trwożyć czy rozpaczać.
Kulas popędzał, ja choć leżałem sen mnie wcale nie brał. W początku wozy, ludzie, konni pomijali nas, a żem w głowie pogoń miał i strach okrutny, przypadałem na wozie, aby mnie jak najmniej widać było.
Strach to był próżny, gdyż jakem się później dowiedział, nie opatrzono się o mojej ucieczce, aż późno w noc, gdy się i nabożeństwo skończyło i wieczerza postna, do której mnie nie stało.
A nawet gdy hukano, wołano i szukano mnie napróżno, sądzono żem się gdzie w miasteczku obłąkał wybiegłszy, nie przypuszczając nawet, bym mógł uciekać. Jeden Doliwa, jak mi mówiono, głową potrząsał znacząco, ale jak gdyby nie miał ochoty zbytniej ścigać mnie, nie mówił nic.
Kulas tymczasem wiózł ku Krakowu bocznemi drogami, i pierwsze trzy mile konie szły dosyć raźno, ale ujechawszy je, popasać już musieliśmy, a dalej, choć woźnica krzyczał, poganiał, wiele obiecywał, wlekliśmy się bardzo powoli.
Obwiniał o to drogę i porę, bo według niego konie były zawsze najsłabsze na wiosnę, przez to, że leniały, a i ludzie też słabli w tych miesiącach, dla czego im krew puszczano.
Jechał powoli, ale za to mówił dużo, i gdybym