Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/120

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

Zygmunt oburzył się na to przypuszczenie i prawie pogniewał się na siostrę, lecz chmura mu nie zeszła z czoła, owszem zdawała się powiększać jeszcze.
Siostra, która z dawniejszego pobytu w Warszawie doskonale znała miasto, postanowiła wreszcie, pomimo wstrętu, jaki czuła ku podobnemu szpiegowaniu, przypilnować nieco brata, dośledzić czy nie miał jakich w mieście stosunków z któremi się taił.
Przez parę dni wyrzekła się swoich lekcyj pod jakimi pozorem, i krok w krok chodziła za Zygmuntem. W porze popołudniowej zobaczyła go wchodzącego do kamienicy w której mieszkała Manczyńska, i na zegarku licząc, przekonała się że siedział tam z półtorej godziny.
Następnych dni gdy się to powtarzało zawsze „dans l’avant soirée“ gdy nikogo pani nie przyjmowania, Lucia nie widziała jak to sobie tłómaczyć, Zygmunt przed nią nigdy o stosunkach tych ani wspomniał.
Postanowiła ze zwykłą swą odwagą, wprost go o to zapytać.
Przy pierwszem spotkaniu pociągnęła go do swego mieszkania:
— Chodź, — rzekła, — mamy z sobą do pomówienia.
Zygmunt, popatrzał na zegarek, chciał się wymawiać, wahał, gdyż Aniela z trochę złośliwą intencyą wybrała właśnie godzinę, o której zwykł był chodzić do pani Idalii — poszedł wreszcie.
— Słuchaj, Zygmuś, — rzekła stając przed nim, posadziwszy go na sofie, tyś nie swój i coś taisz przedemną. to znak. Jeszcze cię raz pytam — co ci jest?
— Ale cóż mi ma być? — z pustym śmiechem odparł Zygmunt.
— Ja ci powiem, — odezwała się Lucia, — zdaje mi si