Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/119

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale, moja panno Anielo, — odezwała się, możeż to być, aby ten szanowny ojciec wasz, tak zapomniał o obowiązkach dla dzieci, i tam gdzie mógł sumiennie wynagrodzenia wymagać, przez zbytnią, przesadzoną delikatność, wyrzekł się wszystkiego?
Lucia się uśmiechnęła.
— Ja zupełnie z ojcem trzymam, — rzekła, — dopełnił obowiązku, nie mógł i nie powinien był nic żądać za to.
— Ależ całe życie spędził na usługach tej podkomorzyny! Namęczył się tyle.
— A, pani, — przerwała Lucia, gorsze nad wszystko było to, że w oczach własnej żony i dzieci był chwilami niezrozumiałym, stawał się podejrzanym, a i to nawet zniósł nie skarżąc się i milczał.
— Jest to prześliczne, moja panno Anielo, — dokończyła gospodyni, — ale dziś już takich ludzi nie ma i z waszego starego ojca się śmieją!
— Ale go poszanować muszą! — dodała Lucia, — więc o śmiech już mniejsza.
Na dzieci Zarzeckiego spłynęła część konsyderacyi, jaką on sobie pozyskał, Zygmunt i panna Aniela zyskali na tem. Nie zmieniło to ich położenia wcale, lecz Zygmunt, od dnia posłuchania u pani Manczyńskiej, chodził zmieniony, smutny i blady. Uważali to Du Royerowie tłómacząc sobie różnie, więcej jeszcze niepokoiła się tem siostra. Parzała, odgadywała, lecz przyczyny smutku brata dojść nie mogła.
Zagadnęła go po dniach kilku znowu.
— Zygmuś, mów mi co ci jest? Niepokoisz mnie. Wiesz że to się tak wydaje jak gdybyś swoim złym humorem postępowanie ojca naganiał. Ludzie gotowi to sobie tak tłumaczyć!