Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/118

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

wieś do dworku i wyjście zwlekał. Lucia goniła za nim codzień do Bernardynów, co postrzegłszy stary, powiedział jej śmiejąc się, że juściż im nie uciecze.
Zygmunt także od kilku dni go nie widział. Stary, od owego pamiętnego poranka, ciągle jeszcze był w usposobieniu wesołem i dumnem. Żartował z dziećmi, śmiał się do nich, a wśród rozmowy jedno tylko powtarzał ciągle:
— Ani ja, ani wy, żadnych łask od nich — nic — nic! Wszystko skończone, nic nie potrzebujemy! Dworek mnie na moją starość siem tem wyżywi! A jeszcze może i młyn pobuduję, to dopiero zobaczycie — co on wam przyniesie! Mnie bo już nic niepotrzeba. Trzy łokcie ziemi i kwita.
Ja moje skończyłem — patrzajcie wy żebyście ojcu wstydu nie zrobili!
Tajemnicę, którą przed dziećmi ukrywał stary Zarzecki było podobno to że nie miał o czem do dworku powrócić, a jak nie chciał przyjąć pomocy od Manczyńskiej, tak też od syna i córki brać jej nie myślał. Pracował więc teraz na to ażeby coś uciułać na podróż do swojego dworku.
— Byle mi tam mojego młyna nie rozkradli! — mówił w duchu, — bo te kółka i tryby wyglądają na drzazgi, a dla mnie to droga rzecz.
Historya spadku przez hrabiego Zamińskiego dostała się i do domu pani jenerałowej, której on ją po swojemu opowiedział, śmiejąc się i szydząc z głupiej takiej bezinteresowności człowieka, niemającego grosza przy duszy, a niechcącego korzystać z tego że milionami dysponował.
Za pierwszem przybyciem na lekcye Luci, jenerałowa powinszowała jej szlachetnego czynu ojca, a po muzyce zabrała ją do swego pokoju.