Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/101

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

żądała od niej i lekcyi dla swej — wychowanicy i czasem godziny wprawy na cztery ręce dla siebie. Zaproszenie było tak uprzejme, warunki tak dobre, że Aniela najmniejszego powodu nie miała do odmówienia.
Tegoż dnia zaraz pani jenerałowa, mieszkająca niedaleko, zabrała z sobą przyszłą nauczycielkę swej wychowanicy na herbatę, dla lepszego poznania się i umowy.
Była to osoba tak nadzwyczajnie w pożyciu słodka, miła, czuła, grzeczna, nadskakująca, iż obudzała przez to więcej obawy jakiejś niż współczucia. W dobroci tej czuć było coś nienaturalnego. Wychowanica jenerałowej, imieniem Laura (która ją nazywała mamą), uderzająco była do niej samej podobną.
Dom na dosyć pańskiej stopie, odznaczał się popisem niezwykłym z godłami religijnemi i oznakami pobożności, która ile razy jest szczerą, zwykła bywać cichą i skromną. Panna Laura, której kazano pokazać co umie, grała wcale nieosobliwie, a, co gorzej, nie miała do muzyki ani talentu ani ochoty, ale jenerałowa koniecznie chciała uczynić ją muzykalną. Należało to do planu wychowania. Sama ona, jak się okazało, była bardzo wykształconą muzykalnie i grała wybornie.
W chwilach gdy siadała do fortepianu zdawała się zmieniać naturę i charakter, zapominać o swem hrabstwie, pozbywać się sztywności.
Aniela pogodziła się z nią gdy zagrała i o muzyce mówić zaczęła. Rozumiały się naówczas doskonale.
Wstawszy od fortepianu jenerałowa stawała się tą słodką, wymuszoną, pełną pretensyi hrabiną, od której chłodem wiało i fałszem.
Spędziwszy część wieczora u niej, Aniela wróciła do swojej izdebki, dosyć rada ze znajomości.