Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/100

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

dych jak pan ludzi posądzają łatwo, mogliby z tego dla mnie wcale nieprzyjemne wyciągać wnioski.
Zamilkł Zamiński, i ten zwrot mu się nie udał.
— Są położenia, rzekł z westchnieniem, w których z najlepszemi intencyami w świecie ręce się ma związane.
— Ale ja mogę zaręczyć panu hrabiemu, że, dzięki Bogu, radę sobie daję wcale dobrze i przy opiece mojego brata i ojca, którzy tu są oba, czuję się całkowicie zabezpieczoną na wszelki wypadek.
Zamiński szedł dalej, ale widocznie skłopotany.
— Nie może mi być za grzech poczytanem że panią widzieć i słyszeć bym pragnął, — rzekł. — Wszak pani bywa u Du Royerów?
— Czasami, dosyć rzadko, — odparła Aniela przyśpieszając kroku.
— Może choć tam będę miał przyjemność.
Skłonił się, Lucia chłodno mu oddała ukłon i zwróciła w inną ulicę. Miała mocne postanowienie przy pierwszej zręczności dać mu ostrą odprawę.
Przeczuł to zapewne hrabia i jakiś czas trzymał się na stronie, kłaniał zdaleka, nie zatrzymywał w ulicy. W jednym z domów w których lekcye dawała, znalazła się średniego wieku dama, czarno i skromnie ubrana, bardzo poważna, z twarzą, na której resztki wielkiej piękności znać było jeszcze.
W czasie muzyki siedziała w drugim pokoju z gospodynią na cichej rozmowie, a gdy Aniela się już oddalać miała, wyszła razem z panią domu. Zwrócono się do Luci. Hrabina (zwaną ją zwykle hrabiną jenerałową) z uśmiechem dobrotliwym, w pochlebnych bardzo wyrazach, ściskając ręce Luci, wynosząc jej talent, dawno już znany, za-