Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/094

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

o tę fotografię, wmówiła mu panna Barbara że jej pożądał i — wcisnęła mu ją w wielkim sekrecie.
Rozstając się zaś szepnęła:
— Gdybym ją dała komu innemu, gniewałaby się pani strasznie, ale panu, to gotowa się nawet cieszyć! Słowo daję.
Młodemu człowiekowi, choćby najchłodniejszemu i najzacniejszemu, łatwo niestety zawrócić głowę, nawet gdy się o to nie taka piękność stara, bo za wszelki wdzięk starczy okazana sympatya; cóż, gdy czarownica jest czarującą i stawi się w całym blasku jaki daje zbytek, wytworność, elegancya?
Z konferencyi tej z panną Drobisz powrócił Zygmunt tak poruszony, iż sam siebie poznać nie mógł. Snuły mu się po głowie grzeszne marzenia, które go we własnych oczach upadlały. W kroku jaki zrobiła Basia, choćby był nie chciał, mimowolnie musiał czuć wpływ samej pani. Śmiałość z jaką go wyzywano świadczyła o — sympatyi gorącej, bo Zygmunt namiętnością nie śmiał tego nazywać. Niespokojny następnych dni, starał się nieznacznie dowiedzieć zdala od pana Du Royera o przeszłości pani Idalii, jej zamążpójściu, stosunkach domowych, które znał mało. Pan i pani Du Royer świadczyli o nieposzlakowanej zacności osobistej pani Manczyńskiej, która lubiła być wielbioną, chciała się podobać, ale jej nikt nie mógł żadnej zarzucić płochości.
Tembardziej więc sentyment ten jaki okazywała dla pana Zygmunta, mimo jego położenia, pochodzenia, przeszłości, — nabierał ceny.
Ostatni raz spotkał jeszcze pan Zygmunt panią Idalię przed kościołem, przy wyjściu z nabożeństwa. Nie wahała się przy pożegnaniu zbliżyć do niego z uśmiechem, podała mu rączkę i szepnęła pół głosem: