Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/018

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

nic nie dać. Ze mną rzecz inna, ja zeznam pod przysięgą co słyszałem, kapitały w twoich rękach!
Zarzecki milczał, pot zaczynał mu ściekać z czoła kroplami wielkiemi, twarz się zarumieniła, oczy trzymał spuszczone — milczał.
— Tandem, co? — pytał starościec, — gadaj asindziej. Kruty ne werty, treba umerty. Jak i tu. Jam po to przyjechał, — gadaj!
— Nie mam bo co powiedzieć! — odezwał się Zarzecki.
Trochę zniecierpliwiony, przeszedł się starościc po izbie i cybuch rzucił na łóżko.
— Więc mnie acan nie dajesz wiary? — rzekł cicho.
Słowa dobyć z zamyślonego starego oficyalisty nie było podobna, wzdychał, ocierał czoło. Spoglądał w niebo i — milczał uparcie.
— Jużci nie zaprzeczysz temu, że mnie w żywe oczy podkomorzyna powiedziała przy acanu, — oddam Zarzeckiemu do wiernych rąk wszystko, on będzie wiedział co z tem robić.
— To cóż? — odparł stary. — Więc ten Zarzecki musi wiedzieć co robić! Hm.
Czuć było niecierpliwości trochę w odpowiedzi.
— To niechże on gada! — krzyknął wysuwając naprzód obie swe chude ręce starościc.
— Żeby zaś miał gadać co powinien robić, tego nieboszczka jako żywo nie rozkazała, — dokończył prędko pan Jakób.
Starościc się nastawił dumnie i począł groźnie bardzo patrzeć na zmięszanego starca.
— Ślicznie! ale nie ma co mówić, że ślicznie! — począł pan Szumiński. Ja u waszeci nie mam wiary!