Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/019

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Ale ja — jaśnie panie, do powiedzenia nie mam nic! co to ma do wiary! — plątał się Zarzecki.
— I wiesz asindziej jaki z tego będzie skutek? — podchwycił starościc. — Oto taki, że zamiast majoratu dla Manczyńskiego, uczynię legat dla Szumińskiego herbu Rogala i każę mu wziąć Prus pierwszy.
Acindzieja pani i dobrodziejki prawnuk, z jego łaski straci spadek po mnie.
Zarzecki głowę podniósł, westchnął ciężko, oczyma pobiegł po izbie, wlepił je w twarz starościca, jakby z niej chciał wyczytać czy jest szczerym, pomyślał długo i głową strząsnął.
— Co jaśnie pan zrobi, — rzekł — to do mnie nie należy. Zapisze pan Manczyńskiemu, to się w niebie ucieszy pani moja, a odda pan Rogalowi, niech mu będzie na zdrowie. To nie moja rzecz.
Pan starościc po tej ostatniej próbie, zamilkł, szukał zapewne nowej drogi do wyjścia, oczyma badając przeciwnika.
— Jużcić acan widzisz, — odezwał się — że nieboszczka miała we mnie zaufanie, kiedy się przedemną z kapitałami nie taiła.
Co się z niemi stało? Ja mam prawo o to zapytać i dochodzić tego. Co innego pan Onufry, ten szedł omackiem i grał w ślepą babkę, ja mogę poprzysiądz. Nieboszczka przy acanu samym przyznała mi się do siedemdziesięciu pięciu tysięcy czerwonych złotych.
Słysząc wymienioną sumę, Zarzecki podniósł głowę i mimowolnie się uśmiechnął.
— Cóż? nieprawda? — nieprawda? — podchwycił — nieprawda?
— Albo ja wiem, — rzekł uparty Jakób.