Strona:PL Józef Ignacy Kraszewski - Hołota 02.pdf/014

Z Wikiźródeł, wolnej biblioteki
Ta strona została uwierzytelniona.

— Pan Zarzecki! Kłaniam się waszeci, — odezwał się pykając fajkę starościc i zmrużonemi oczyma patrząc na stojącego u progu.
Jak się asindziej ma? hę?
— Jako tako!
— Cóż słychać? hm?
Jakób ramiona poruszył — a Szumiński mówił dalej, bliżej przystępując ku niemu.
— Doszło mnie, żeś acan po śmierci nieboszczki z sukcesorami wiele biedy miał! Cóż! przecie się to skończyło?
— A, skończyło.
— Jakże się skończyło?
— Tem, żem ja o mało nie przypłacił życiem, — rzekł Zarzecki.
Starościc parę razy psyknął jakoś dziwnie.
— Czego oni właściwie chcieli od acana? — spytał.
— Jaśnie panu tego mówić nietrzeba.
— Ale cóż się stało z temi pieniędzmi po nieboszce? — zapytał Szumiński.
— To do mnie nie należało — bąknął wymijająco stary.
Starościc fajkę od ust odjąwszy, śmiać się począł sucho.
— Słuchaj! Na seto duryty! Co ty mnie takie rzeczy gadasz! Mnie! Przypomnij sobie ten wieczór gdy stałeś u drzwi u jejmości, a ja siedziałem na jej połamanem krześle, przypomnij co mi ona wówczas powiedziała. Własne jej słowa ci powtórzę. — Gdy inaczej pieniędzmi bezpiecznie rozporządzić nie będę mogła, aby ich Onufry nie zjadł i nie przeszastał, tak mi Boże dopomóż, oddam wszystko do